EN

31.05.1974 Wersja do druku

Ach, co to był za ślub!

Premiera odbyła się w nastroju podniosłym. Ceremonie. Środo­wisko. Brązownictwo. Łysiny i siwe głowy dymiły zachwytem, część młodych miała klaskaniem obrzękłe prawice. "Ślub" Wi­tolda Gombrowicza w warszawskim Teatrze Dramatycznym, w re­żyserii Jerzego Jarockiego, dawali kapłani wiernym. Program przypomniał: "Ślub" już grano w Paryżu. Sztokholmie. Berlinie Zachodnim, Rzymie i Zurychu; także w teatrze studenckim w Gli­wicach. Jakże w takich okolicznościach nie mówić o Wzruszeniu? O Przeżyciu? Z ironicznych dużych liter, jak zwykł był pisać zmarły niespełna pięć lat temu na obczyźnie autor "Operetki". Te jego duże litery były wyrazem dystansu, drwiny. Gombro­wicz uwielbiał drwinę, byle nie z siebie. Dla swojej osoby żywił rodzaj kultu, równie wielkiego, jaki wielbiciele żywię dla jego twórczości. Tę twórczość odtrącono, ale przecież zwyciężył. "Fer­dydurke" stała się kamieniem milowym w prozie polskiej. Podob­nie, już pow

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Źródło:

Materiał nadesłany

Perspektywy nr 22

Autor:

JASZCZ

Data:

31.05.1974

Realizacje repertuarowe