EN

4.05.2016 Wersja do druku

Małgorzata Abramowicz: Od Szekspira po songi Waitsa

Toruńska aktorka Małgorzata Abramowicz świętuje 25-lecie pracy na scenie. - Trafiłam tu z polecenie mojego profesora Bogdana Głuszczaka, który znał się z Krystyną Meissner. Upodobał mnie sobie już podczas studiów w rodzinnym Białymstoku. Zawsze powtarzał, że "szkoda mnie do lalek". Potrafiłam dobrze animować, ale nie czułam tej iskry bożej, jaka była potrzebna, aby się w tym spełniać - mówi aktorka.

Z Małgorzatą Abramowicz rozmawiamy o scenicznych wpadkach, miłości do muzyki, aktorskich wyzwaniach oraz zaglądającej do teatru komercji. Przydeptuje Pani scenopis, gdy upadnie? - Zawsze. To już naturalny odruch. Od kilkunastu lat weszło mi też w nawyk, aby przed spektaklem, w którym gram, być o wiele wcześniej w teatrze. Czasem półtorej godziny, czasem nawet dwie. Wtedy jestem spokojniejsza i bardziej skupiona. Z latami doświadczenia nabiera się większej odpowiedzialności za to, co się robi. Dzięki temu nie zdarza mi się już zaspać na spektakl. Zaspać?! - Raz przytrafiło mi się to przy okazji "Kopciuszka". Przyznaję się, że kiedyś raz nawet nie przyjechałam na spektakl, co jest moją plamą na honorze. To był "Kupiec wenecki" w reżyserii nie byle kogo, bo Krzysztofa Warlikowskiego. Pojechaliśmy wówczas z mężem do rodziców. Do dziś nie wiem, dlaczego zapomniałam, że gram. Spektakl odwołano. Dyrektorką była wówczas Krystyna Meiss

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Od Szekspira po songi Waitsa

Źródło:

Materiał nadesłany

Nowości nr 103

Autor:

Tomasz Bielicki

Data:

04.05.2016