Nie wiem dokładnie dla ilu, ale przypuszczam, że dla całkiem sporej grupy osób najważniejszym wydarzeniem marca w dziedzinie sztuk widowiskowych nie była żadna premiera teatralna, koncert muzycznej gwiazdy ani nawet oscarowy film, ale pojawienie się na obecnej już w Polsce platformie Netflix kolejnego, czwartego sezonu "House of Cards" - pisze Dariusz Kosiński.
Niewtajemniczonym (są tacy?) pospieszam wyjaśnić, że jest to cieszący się ogromną popularnością i uznaniem serial z gatunku political fiction o przebiegłym i bezwzględnym polityku amerykańskiej Partii Demokratycznej, który robi błyskawiczną karierę, dochodząc do najwyższego stanowiska w państwie. Grany rewelacyjnie przez Kevina Spaceya i towarzyszącą mu równie świetną (a o wiele ładniejszą) Robin Wright "Domek z kart", już po pierwszym sezonie nie tylko zdobył popularność, ale też wpłynął na sposób widzenia polityki. Bohater serii, Frank Uderwood stał się wręcz uosobieniem tego, jak o niej myślimy. Jego kłamstwa i zbrodnie usprawiedliwiane są skutecznością, która ma być podstawową zaletą, jeśli nie cnotą, polityka. Jego zaś najważniejszym, wręcz jedynym celem jest utrzymanie się jak najdłużej przy władzy, będącej w świecie serialu wartością samą w sobie. Underwood nie walczy o jak najwyższą pozycję dla pieniędzy. Nie pod