- Docierają do nas sygnały, o potrzebie takiego konwersacyjnego, skupionego teatru, opartego na aktorach i słowie. Nasza Wybrzeżowa praktyka pokazuje, że każda z tych form jest potrzebna i nie ma co ich konfrontować i antagonizować - mówi reżyser Adam Orzechowski przed polską prapremierą "Pełni szczęścia" Charlesa den Texa i Petera de Baana, na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie.
Ona, on, ta trzecia, dziecko - to sytuacje, które mogą się zdarzyć prawie każdemu. Najnowszy spektakl Teatru Wybrzeże, sztuka reżyserowana przez Adama Orzechowskiego, to kameralna propozycja, skupiona na psychologii poszczególnych postaci. Przemysław Gulda: Pana inscenizacja "Pełni szczęścia" będzie polską prapremierą tej sztuki. Co sprawiło, że zdecydował się pan ją zrealizować? Adam Orzechowski: "Pełnia szczęścia" to niby prosta historia (jednak z wieloma zwrotami akcji), dotykająca dojmującego problemu: egzystencjalnego i cywilizacyjnego wypalenia współczesnego człowieka. Wartka akcja, znakomicie napisane role, istotny problem - czego chcieć więcej. Jest w tym tekście kilka pytań ważnych i trudnych dla każdego z nas. Jest w nim i dość, niestety, przerażająca diagnoza, i próba, udana według mnie, uchwycenia, a w zasadzie zmetaforyzowania, naszych czasów: konsumpcyjnych, bezideowych, pozbawionych wyższych duchowych wartości. Zmierzenie