Gdyby Calderon nie trafił do rąk J. M. Rymkiewicza - na scenie Zygmunt zawodziłby jak chór w operetce: "Biada o, biada! Nieszczęsny i potępiony, pytam was, srogie niebiosy: jaki grzech we mnie tkwi?" Oglądalibyśmy "Życie jest snem" ze spokojem, z jakim oglądamy kolejne adaptacje szkolnych lektur, które stały się lekturami obowiązkowymi ambitnych reżyserów. Calderon stwarza zresztą udeptane pole do popisu: królestwo Polonii, rdzawe łańcuchy, pojedynki na białą broń, duszenie... Jeszcze jeden knot zapłonąłby na chwalę klasyki. Jarosław Marek Rymkiewicz nie tłumaczył, lecz imitował utwór. Imitował, to znaczy odczytał go oczyma, poety XX wieku, wzbogacił o własne przygody poetyckie i teatralne, zainteresowanie polskim barokiem, kunszt nabyty w trakcie przyswajania naszej mowie anonimowych hiszpańskich romances. Niebo ukazało swą pustkę, łańcuch, którym skuto Segismunda zadźwięczał prawdziwą tragedią, kafkowskie przerażenie
Źródło:
Materiał nadesłany
Szpilki nr 27