A wszystko przez to, że ks. Charamsa mi pozazdrościł. Odwiedziłem ostatnio malownicze miasteczko w Lubuskiem, gdzie mieszka B. ze swoim chłopakiem i swoją mamą. Sytuacja jest dla wszystkich jasna. Masz chłopaku chłopaka, twoja sprawa, daj żyć innym, inni też żyć ci dadzą - felieton Macieja Nowaka w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.
Wprawdzie B., jego chłopak i jego mama należą do lokalnego establishmentu, a przyzwolenie na obyczajową swobodę jest warunkowane klasowo i pewnie nie obejmowałoby kogoś z niższych sfer społecznych. Ale i tak jest czego zazdrościć, więc rozumiem ks. Charamsę, że też chciałby w takiej sielance uczestniczyć. Jednak, jak mówi słowiańska mądrość, służba nie drużba. Kto robi karierę w instytucji wspierającej od ponad dwóch tysięcy lat tradycyjną prokreację, nie ma co liczyć na podobne względy, jak ten, kto jak ja pracuje dla prezydenta Poznania Jacka Jaśkowiaka, który jako pierwszy włodarz miasta w Polsce wziął udział w marszu środowisk LGBT. Dlatego rozsądniej byłoby, gdyby rzymski klecha nie zazdrościł, bo on też ma (a przynajmniej miał) swoje frukta, które z kolei dla B., jego chłopaka, jego mamy i dla mnie są niedostępne. I wcale mu ich nie zazdrościmy. Egzorcyzmujemy demony Do Warszawy wracałem ulubionym "berlińczykiem", do kt�