W ostatnim czasie wzmogły się ubolewania nad upadkiem rzemiosła teatralnego1. Mówi się, że zagrażają mu krótkowzroczni dyrektorzy teatrów, próbujący łatać budżety, likwidując pracownie lub przynajmniej ograniczając liczbę etatów. W zamian zlecają wykonanie projektów scenograficznych "na mieście", bo tak wydaje się taniej. Oficjalna nazwa tego zabiegu brzmi niewinnie: restrukturyzacja zatrudnienia - pisze Zofia Smolarska w Teatrze.
Na wołania o zmiany dyrektorzy teatrów odpowiadają argumentem o "braku rozwiązań systemowych". Tymczasem, w oczekiwaniu na ruch "z góry", działy personalne teatrów próbują koić nerwy zespołu technicznego, organizując akcje wizerunkowe w formie sympatycznych filmików lub sesji fotograficznych z udziałem zakulisowych pracowników teatrów. Ich bohaterowie pozostają jednak odporni na te zabiegi, własne miejsce w teatralnym organizmie określając dosadnie: "na końcu łańcucha pokarmowego". Niżej w hierarchii jest już tylko dział sprzątający. Ślusarz z jednego z najszacowniejszych teatrów w kraju zarabia 12 złotych netto za godzinę pracy. Rzemieślnicy z długoletnim stażem martwią się przede wszystkim brakiem następców. Nie ma obecnie szkół kształcących szewców teatralnych, stolarzy teatralnych, krawców - powtórzmy! - teatralnych. Niełatwo jest też zachęcić młodzież, aby terminowała w teatrze na zasadzie bezpłatnej praktyki przy niewiel