Kiedy czytałem "Kondukt" Drozdowskiego, przypominało mi się pewne zdarzenie sprzed lat chyba dziesięciu. Siedzimy sobie z Maciejem Slomczyńskim - głośnym później Joe Alexem - w jednej z krakowskich kawiarń. Popijamy kawkę, jemy ciasteczka, dowcipkujemy - ówczesnym zwyczajem - nieprawomyślnie, aż tu do stolika naszego podchodzi żebrak, z kaszkietem dziwacznie zawieszonym na dłoni. Skoro lekko speszeni, ociągaliśmy się z datkiem, żebrak wyciąga nad stolik rękę, drugą błyskawicznie zdziera z niej kaszkiet, i ponad naszą kawką, ponad ciasteczkami, tuż u nosów naszych potrząsa kikutem strasznym, szantażowym. Datek - rzecz jasna - otrzymał natychmiast. A gdy skłoniwszy się grzecznie, na powrót kikut swój przysłonił skronnie kaszkietem, by- jeśli zajdzie potrzeba - manewr swój powtórzyć przy następnym stoliku, Słomczyński dla dopełnienia miary niestosowności powiada: "Panie, jakeś pan dostał dziesiątkę, to daj
Tytuł oryginalny
Komedia z trupem
Źródło:
Materiał nadesłany
"Współczesność" nr 22