Kiedy ogląda się "Męża i żonę", to bardzo trudno zrozumieć dwie rzeczy: dlaczego należy "uwspółcześniać", "odkurzać", "przewietrzać" {#au#207}Fredrę{/#}, albo odwrotnie - dlaczego należy udawać, że jesteśmy na początku XIX wieku, w epoce późnego sentymentalizmu i wczesnego romantyzmu. Najsensowniej wydawałoby się dostrzec przede wszystkim to, że "Mąż i żona" to po prostu arcydzieło gatunku porównywalne np. z Mozartem i że niezależnie od tego, czy jest interpretowane po staremu, czy po nowemu, nie może przecież zmieniać swego wewnętrznego charakteru. Może go natomiast w pełni ukazać, jeśli spektakl jest dobry, albo zamazać, jeśli przedstawienie jest złe. Myślę, iż o tym, że wartość utworu tkwi w nim samym, wiedział doskonale Krzysztof {#os#694}Zaleski{/#}, choć nie oparł się też rozmaitym pokusom, aby jednak "coś" z tym Fredrą zrobić. A to go trochę podkomentować, a to udowcipnić, a to pokazać, jak da
Tytuł oryginalny
Sceny z życia kochanków
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna nr 265