Można wierzyć, że festiwalowy Łańcut pozostanie miejscem magicznym, pozwalającym przenieść się w świat, w którym króluje wielka sztuka i czyste piękno - pisze Józef Kański w Ruchu Muzycznym.
Muzyczny Festiwal w Łańcucie - najstarsza obok Festiwalu Chopinowskiego w Dusznikach-Zdroju impreza muzyczna w naszym kraju - na przestrzeni swych dziejów przechodziła rozmaite metamorfozy. Zainicjowana na początku lat sześćdziesiątych przez urzeczonego rezydencją rodów Lubomirskich i Potockich w Łańcucie Janusza Ambrosa (szefa Państwowej Orkiestry Symfonicznej w nieodległym Rzeszowie) jako skromne Dni Muzyki Kameralnej, z miejsca zyskała rozgłos. Kolejne koncerty wypełniali przybywający z różnych krajów artyści wielkiej klasy, a wspaniałe zamkowe sale wraz z otoczeniem parku stwarzały atmosferę wzbogacającą artystyczne doznania. Po pewnym czasie kierownictwo festiwalu powierzono Bogusławowi Kaczyńskiemu, który rozszerzył jego program: od kameralnych przedstawień operowych i koncertów dla dzieci po występy legendarnych gwiazd piosenki, jak Juliette Greco albo Gilbert Becaud. Gospodarz postarał się też o telewizyjne transmisje festiwalowych wydarzeń