W rok jubileuszu 250-lecia swojego istnienia warszawski Teatr Narodowy wchodzi w kondycji bardzo dobrej. Wiele spektakli w repertuarze, zazwyczaj komplety na widowni. A jednak nawet to nie zwalnia od pytań - choćby o artystyczne ryzyko i teatr bez prawdziwych mistrzów - pisze Jacek Wakar w Dzienniku Gazecie Prawnej - dodatku Kultura.
Był styczeń roku 2000, a więc piętnaście lat temu. Znawcy przyznają nie bez racji, że teatr żyje mniej więcej tyle, ile średniej wielkości pies, a więc od tamtej chwili minęła epoka. Teatr Narodowy świętował wtedy swoją piętnastą od powtórnego otwarcia premierę, a była nią "Szkoła żon" Moliera w inscenizacji Jana Englerta z nim samym w roli Arnolfa, przedstawienie skądinąd znakomite. Janusz Majcherek ogłosił wówczas w "Teatrze" tekst, którego tytułu długo mu potem zazdrościłem - "Gdyby Teatr Narodowy był kotem, na śmierć bym go zagłaskał". Teatr Narodowy rzecz jasna kotem nie był, ale do głaskania rwał się nie tylko wybitny krytyk. Z pewnością chętnie dołączyłoby się do niego wielu innych opisujących wtedy spektakle, sporo ludzi z tak zwanego środowiska, którzy czuli się na scenach przy placu Teatralnym jak w miejscach wyjątkowych. Szefem Narodowego był wtedy przecież Jerzy Grzegorzewski, który wbrew powszechnie stosowanej log