EN

27.04.1971 Wersja do druku

Trędowata z Zachodu

W roku 1910 był to szla­gier sezonu. W Metropoli­tan Opera, na prapremie­rze, Ramerreza śpiewał Caruso, Minnie zaś, ratując ukochanego od stryczka, wjeżdżała na scenę konno. Zaraz po tym "Dziewczyna z Zachodu" (nie wiem, czy także na koniu), objechała wiele stolic, z Rzymem, Londynem i Warszawą. Można zrozumieć ówczesne sukcesy tej opery Pucciniego. Dziki Zachód w dzie­le twórcy "Cyganerii", "Toski", "Madame Butterfly" to było coś, co musiało łechtać próżność amerykań­skiego kontynentu, a przy­ciągać egzotyką publiczność z pozostałych części świata. Nie wykształcił się jeszcze filmowy gatunek westernu, nie wybrzydzano więc chy­ba zbytnio na nie umiarko­wany patos wielu scen mu­zycznych, tak odległy od stylistyki "W samo połud­nie" czy "15.10 do Yumy". Trudno jednakże zrozumieć, dlaczego "Dziewczyna z Za­chodu" znów wraca na sce­ny operowe. A szczególnie trudno to zrozumieć po premierze w łódzkim Te­atrze Wielkim. Podczas k

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Trędowata z Zachodu

Źródło:

Materiał nadesłany

Dziennik Łódzki

Autor:

Jerzy Katarasiński

Data:

27.04.1971

Realizacje repertuarowe