EN

14.02.2015 Wersja do druku

Śpiewanie Hitchcockiem

- Opera jest ostatnim miejscem sakralnego odbioru sztuki. Teatr nie ma już takiej siły, do kina wchodzimy z popcornem - mówi Mariusz Treliński. Jego inscenizacja "Tristana i Izoldy" otworzy sezon 2016 w nowojorskiej Metropolitan Opera.

ANNA S. DĘBOWSKA: Chyba każdy reżyser filmowy marzy o Hollywood. Panu spełniła się Ameryka, tylko że w Metropolitan Opera... MARIUSZ TRELIŃSKI: Kiedy studiowałem w łódzkiej Filmówce, często słyszałem: "Cokolwiek byś zrobił, i tak zostaniesz polskim reżyserem". Tylko że to była inna Polska. Wtedy marzeniami uciekało się jak najdalej. Dziś jestem coraz częściej dumny z miejsca, w którym żyję. Ameryka ma wielki respekt dla polskiej sztuki, zwłaszcza jej teatralnych korzeni. Pierwszą datę nowojorskiej premiery - 26 stycznia - udaremniła groźba burzy śnieżnej. - Premiera to finał wielotygodniowego procesu, który uruchamia skumulowaną przez wszystkich energię. Przesunięcie bywa niebezpieczne. Generalna poszła świetnie, potem zastygliśmy w oczekiwaniu na całe siedem dni... Trochę zabrakło mi tej siły, która była na generalnej. Ale spektakl jest grany, rozkręca się, do czasu transmisji HD powinno być już dobrze. Półtora roku temu,

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Śpiewanie Hitchcockiem - rozmowa z Mariuszem Trelińskim

Źródło:

Materiał nadesłany

Gazeta Wyborcza online

Autor:

Anna S. Dębowska

Data:

14.02.2015

Wątki tematyczne