Dźwignięty został kolos i ten kolos runął na scenie. Działo się to w oczach publiczności,a trwało przeszło trzy godziny, od dziewiętnastej trzydzieści do dwudziestej trzeciej. Z kwadransu na kwadrans Szekspir przeobrażał się w jakąś spotworniałą operę wagnerowską zagraną dla żartu,gdzie wszystko jest zatraceniem miary,sensu, i smaku. To ma swoją nazwę: widowisko. Po raz pierwszy odczułem w teatrze z taką siłą urągliwy sens tego słowa. Co to jest? Jak to najkrócej określić? Melokinodram,a więc rzecz poetycka z muzyką i kineformami. Taka luksusowa rewia kostiumowa,a do tego wystawiona z wściekłą powagą,którą być może znały jedynie dawne teatry konwiktów jezuickich. Gdyby choć przez chwile w to uwierzyć trzeba by przypuścić natychmiastowy koniec sceny. Bo Szekspir jeśli chcecie wiedzieć,to demon teatru który może utaić się na lata całe,ale czasem rozpętuje żywioły i wtedy już nie ma czasu na ucieczkę.Następuj
Tytuł oryginalny
Na proscenium ( 4 pretensje o "Makbeta")
Źródło:
Materiał nadesłany
Współczesność nr 23