EN

14.04.1990 Wersja do druku

Śmiech, czyli ulga

JAK SIĘ ZDAJE, cena śmiechu - beztroskiego, acz nie bezmyślnego - podskoczyła ostatnio dość wyraźnie w teatralnych notowaniach. I nie trzeba było być nazbyt przenikliwym prorokiem, aby właśnie taką hossę przewidzieć. Czego może oczekiwać dziś widz zasiadający w teatralnym krześle, po całym dniu nielekkiego życia? Jeszcze niedawno szukałby głównie okazji do zastępczego odreagowania stresów: aluzji, parabol, prawd odważnych, tak długo zakazywanych. Ale dziś, w powodzi zaufania do nowych rządzących, teatr może się wreszcie poczuć zwolniony z funkcji kompensacyjnych. Czemu więc ma służyć? Ano, rozrywce przede wszystkim. Takie jest podstawowe zadanie sztuki scenicznej na całym świecie, dopiero na dalszych miejscach idą potrzeby bardziej sublimowane. Ale rozrywce nie najgłupszej - od tego są inne media (wideo) także u nas; rozrywce choćby odrobinę dystyngowanej. Na jakimś poziomie. Z klasą śmiechu bywało u nas i bywa różnie; dziedzinę t�

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Śmiech, czyli ulga

Źródło:

Materiał nadesłany

Polityka nr 15

Autor:

Jacek Sieradzki

Data:

14.04.1990

Realizacje repertuarowe