"Król Ubu" w reż. Jana Klaty w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Michał Centkowski w dwutygodniku.com.
Jedz, pij i popuszczaj - zwraca się do zgromadzonych Ojciec Ubu, władca krainy paździerzu pogrążonej w epoce wiecznego remontu. Swym najnowszym spektaklem Jan Klata rzuca wyzwanie wszelkim konwenansom. Historiozoficzny traktat o postpolityce pełen aktualnych aluzji? Nic podobnego. Raczej miasteczko South Park z czasów świetności, gdy jeszcze seksualno-gastryczne dowcipy, choć niskie i wulgarne, wywoływały śmiech. Ten rodzaj śmiechu, którego natychmiast każdy z nas by się powstydził. Klata wyraźnie stawia na tę właśnie wstydliwą, a jednak oczyszczającą moc kloaki. I trzeba przyznać, że ten grubą kreską przerysowany świat tworzy z żelazną konsekwencją, nieustannie jadąc po bandzie. Przez niemal dwie godziny przez scenę kameralną Narodowego Starego Teatru przewalają się tłumy radosnych postaci odzianych w ostentacyjnie brzydkie kostiumy. Okładają się po głowach dmuchanymi maczugami, wyginają w rytm popularnych przebojów. Poetyka żenady.