- Nie ma jednego politycznego potwora, na którego możemy zwalić odpowiedzialność za polską bylejakość - uważa reżyser. - Gdy jeden padnie - wybieramy kolejnego. Bywa, że gorszego. Ubu jest w nas. Mamy do czynienia ze stylizacją na krzepkość i prężeniem muskułów Kto może powiedzieć "Ubu to nie ja" - niech pierwszy rzuci kamieniem. Nie sądzę, żeby coś plumknęło w kloace - mówi Jan Klata, przed premiera"Króla Ubu"w Starym Teatrze w Krakowie.
Jan Klata przygotowuje w Starym w Krakowie inscenizację "Króla Ubu" Jarry'ego. Szykuje się wydarzenie. To jedno z kilku arcydzieł światowego teatru, w których pojawia się temat Polski. Tytuł "Król Ubu, czyli Polacy" od końca XIX wieku rzutował na odbiór naszego kraju. Przez lata oburzano się u nas na bluźnierczą sztukę, w której polski król jest prostakiem, przeklina jak chłop i co chwilę pada słowo "gówno". Na tle tego, co ujawniły opublikowane niedawno rozmowy polskich polityków, wizja Jarry'ego wydaje się niewinną bajeczką. Życie dogoniło, a nawet prześcignęło teatr. Dlatego motto spektaklu - cytat z innej części cyklu o Ubu: "Nie zrujnujemy wszystkiego, nie rujnując i ruin" - robi wrażenie delikatnego omówienia frazy znanej z afery taśmowej: "To ch...j, d...a i kamieni kupa". Perwersyjny język - Dziś już chyba nikt nie odważy się powiedzieć, że ludzie na poziomie, ludzie ze świecznika władzy nie mogliby mówić takim językiem