Peter Shaffer jest autorem nieprzewidywalnym - nie daje się zaszufladkować. Może napisać sztukę typu biograficzno-psychologicznego, jak "Amadeusz", który był hitem zarówno filmowym, jak i teatralnym na wielu scenach świata; może oczarować komedią z myszką (patrz: "Letycja i lubczyk") lub zaserwować publiczności farsę nad farsami. Do tytułu najlepszej farsy półwiecza śmiało może pretendować jego "Czarna komedia". Jej polska prapremiera odbyła się 25 lat temu w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Gołas, Traczykówna, Hanin, Pokora, Szaflarska and co. sprawiali, że widownia skręcała się ze śmiechu, a sztuka utrzymywała się na afiszu przez kilka sezonów. Wielu, którzy oglądali tamto przedstawienie, do dziś twierdzi, że była to najśmieszniejsza rzecz, jaką widzieli w teatrze. Teraz powtórkę ze śmiechu zafundował Teatr Powszechny. Sztuka opowiada historię jednego wieczoru. Dla Brindsleya Millera (Piotr Machalica) i jego narzeczo
Tytuł oryginalny
Szaleństwo śmiechu
Źródło:
Materiał nadesłany
Kurier Polski nr 136