Przez lata zespoły baletowe były traktowane jak ubodzy krewni: sprawiają na co dzień kłopot, ich utrzymanie kosztuje, ale przydają się do różnych robót - pisze Jacek Marczyński w Ruchu Muzycznym.
Przejęliśmy bowiem XIX-wieczny system organizacyjny, łączący pod jednym dachem operę i balet, tej pierwszej jednak przyznano bezwzględny prymat. Nawet gdy w czasach PRL wzorem były modele radzieckie, żaden polski Teatr Wielki nie miał pełnej nazwy jak u wielkiego sąsiada, gdzie w każdym szanującym się mieście musiał funkcjonować Teatr Wielki Opery i Baletu. Obie te dziedziny podlegają dziś artystycznym zmianom. W teatrze operowym nawet w inscenizacjach klasycznych dzieł, w "Traviacie" czy "Aidzie", reżyserzy nowej generacji coraz rzadziej potrzebują rozbudowanych układów choreograficznych. Balet musi udowadniać swą rację bytu w tych instytucjach, więc domaga się większej samodzielności i prawa do wyjścia poza schematy obowiązujące przez dziesięciolecia. Na rozmaitych scenach czyni to jednak wciąż nieśmiało. Wszystkie teatry operowe mają własne zespoły baletowe poza najmniejszym - Warszawską Operą Kameralną, której wystarcza grupa mimów -