Słyszałam ostatnio, jak ktoś żartował, że wreszcie z istnienia tramwaju numer 15 cieszą się także w Katowicach, bo można nim łatwo dotrzeć do Teatru Zagłębia - Michał Centkowski podsumowuje sosnowieckie sezony dyrektorów Doroty Ignatjew i Zbigniewa Leraczyka.
Miejsce akcji: Sosnowiec, pastelowy budynek. W oknach gustowne koronki firanek. W holu tłum elegancko odzianych pań i panów w średnim wieku. Na stoliku z epoki dziergany obrus, na nim wazonik, a w nim lekko przykurzony i nieco tandetny stroik kwiatowy, wielkanocny. Duszno od ciężkiego zapachu perfum. Panie zapraszają do zajęcia miejsc na czerwonych, pluszowych fotelach. Towarzystwo rozsiada się wygodnie. Oto jesteśmy w teatrze, świątyni sztuki, pod złoconą maską, najpełniej oddającą wyobrażenia gości o miejscu, w którym znaleźli alegorię wzniosłej idei obcowania z transcendencją, lekkiego mówienia o sprawach wyższych. Na przykurzonej scenie smętnie zawodzi po tysiąckroć podrabiana na wszystkie możliwe sposoby łysa śpiewaczka. Tak oto chłodne poranki smętnie przechodzą w duszne wieczory. Jesteśmy w Teatrze Zagłębia! I oto nadchodzi październik 2011 roku. Puk, puk! Kto tam? Druga wojna światowa! Dorota Ignatjew, dyrektorka artystyczna Teatru Za