EN

31.10.2005 Wersja do druku

Jak środę popielcową pogodzić ze schadzką

Aleksander Bardini twierdził, ze aktorki dzielą się na obiecujące i dotrzymujące. ZOFIA MROZOWSKA należała do tych dotrzymujących.

Elektra polskiego teatru zeszła ze sceny na dobre prawie ćwierć wieku temu, W 1983 roku. Dumna i tragiczna, nieśmiała i zbuntowana, gwałtowna i wyciszona, silna i powściągliwa. Zawsze skupiona, liryczna, kameralna i wytworna. Taka była Zofia Mrozowska [na zdjęciu], nie tylko na scenie w roli Elektry w sztukach Giraudoux czy Sartrea. Często zwierzała się na poły żartobliwie, że imponują jej osoby demagogiczne, że zazdrości im elokwencji, szybkich i złośliwych ripost, jednoznaczności sądów i bezkompromisowości. Sama jako dziecko chowała się przed gośćmi do szafy i tam przy latarce czytała. Wzorowa, zdyscyplinowana uczennica prywatnej pensji początkowo chciała zostać zakonnicą, później nauczycielką. W końcu na tajnych, konspiracyjnych kompletach w latach okupacji zdecydowała się na studia polonistyczne. W jej dużym rodzinnym mieszkaniu także odbywały się rozmaite odczyty i spotkania. Kiedyś na jednym z nich powiedziała swój ulubiony wiersz,

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Jak środę popielcową pogodzić ze schadzką

Źródło:

Materiał nadesłany

Foyer nr 11/05.2005

Autor:

Krystyna Duniec

Data:

31.10.2005