Aleksander Bardini twierdził, ze aktorki dzielą się na obiecujące i dotrzymujące. ZOFIA MROZOWSKA należała do tych dotrzymujących.
Elektra polskiego teatru zeszła ze sceny na dobre prawie ćwierć wieku temu, W 1983 roku. Dumna i tragiczna, nieśmiała i zbuntowana, gwałtowna i wyciszona, silna i powściągliwa. Zawsze skupiona, liryczna, kameralna i wytworna. Taka była Zofia Mrozowska [na zdjęciu], nie tylko na scenie w roli Elektry w sztukach Giraudoux czy Sartrea. Często zwierzała się na poły żartobliwie, że imponują jej osoby demagogiczne, że zazdrości im elokwencji, szybkich i złośliwych ripost, jednoznaczności sądów i bezkompromisowości. Sama jako dziecko chowała się przed gośćmi do szafy i tam przy latarce czytała. Wzorowa, zdyscyplinowana uczennica prywatnej pensji początkowo chciała zostać zakonnicą, później nauczycielką. W końcu na tajnych, konspiracyjnych kompletach w latach okupacji zdecydowała się na studia polonistyczne. W jej dużym rodzinnym mieszkaniu także odbywały się rozmaite odczyty i spotkania. Kiedyś na jednym z nich powiedziała swój ulubiony wiersz,