Po ponad czterogodzinnym pobycie w Starym Teatrze na ostatnim dokonaniu Krystiana {#os#1116}Lupy{/#}, człowiek wie na pewno, że nie jest lunatykiem, ponieważ odczuwa fizyczny ból i ma z tego powodu, na jakiś czas dość teatru. Ta anarchiczna postawa nie ma jednak nic wspólnego z najnowszym osiągnięciem Lupy, czyli adaptacją drugiej części trylogii Hermana Brocha "Lunatycy - Esch czyli anarchia". Wychodzimy z teatru oszołomieni wielkością dokonanej pracy przez Lupę: adaptatora, tłumacza i reżysera. Nasze oszołomienie potęguje się, kiedy sięgamy do próbki prozy Brocha widząc jej perfekcyjność, precyzję i "wewnętrzną czystość", jaką ogląda się bardzo rzadko i tylko w przypadkach dzieła wybitnego. Przestajemy zatem dziwić się, że proza ta "uwiodła" Lupę i stanowiła nieodpartą pokusę przeniesienia jej w realia teatru. Aby to jednak wykonać, adaptator Lupa musiał oprócz tłumaczenia "wydostać" z tej powieści struny świad
Tytuł oryginalny
Lunatyczny Lupa
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna