Z aktorem Romanem Kłosowskim rozmawia Halina Warchulska-Karolczak.
Aktor o ogromnej vis comica. W komedii zagrał prawie wszystko, więc nie ma roli, o której marzy. Po "Czterdziestolatku" nikt nie mówił do niego inaczej niż Maliniak, co zresztą przyprawiało go o szewską pasję. Halina Warchulska-Karolczak: - Czuje się Pan aktorem spełnionym? Roman Kłosowski: - W tym zawodzie trudno mówić o czymś takim. Wydaje mi się jednak, iż to, że robi pani ze mną wywiad, że jestem rozpoznawalny, że były w moim życiu okresy, gdy czułem satysfakcję z tego, co robiłem, to można nazwać spełnieniem. Myślę, że biorąc pod uwagę moje warunki, zagrałem już wszystko, co można było zagrać. - Był Pan postrzegany Jako aktor komediowy, a przecież zaczynał Pan od ról niekomediowych... - Nigdy nie chciałem wyłącznie bawić i rozśmieszać. Gdy po szkole wyjechałem z Warszawy do Szczecina, zagrałem tytułową rolę w spektaklu "Szczęście Frania" Perzyńskiego i choć nie była to komedia, zauważyłem, że ludzie tłu