- Zawsze chciałam zejść ze sceny w pełni formy. Powinno być tak, że gdy artysta odchodzi, wszyscy pytają "dlaczego?" - mówi EDYTA WASŁOWSKA, odchodząca na emeryturę primabalerina Teatru Wielkiego w Łodzi.
Michał Lenarciński: Z jakimi uczuciami w rozkwicie wieku przechodzi się na emeryturę? Edyta Wasłowska: - To kwestia psychicznego nastawienia; kiedyś myślałam, że z tego powodu będę bardzo cierpiała. Dziś mogę powiedzieć, że odchodzę z radością. Również dlatego, że borykam się z coraz większym bólem: potwornie bolą mnie stawy biodrowe i kręgosłup. To jest tak wielki ból, że czasami jakość tego, co tańczę - na sali baletowej, nic na scenie - nie zadowala mnie. Tego nie widać na scenie, bo trema, a przede wszystkim adrenalina znieczulają. Decyzję o odejściu ze sceny podjęłam we właściwym momencie i odchodzę bez żalu. Publiczności będzie brakowało "naszej Edyty". - Zawsze chciałam zejść ze sceny w pełni formy. Nie wyobrażam sobie, bym mogła wykonywać role chodzone. Powinno być tak, że gdy artysta odchodzi, wszyscy pytają "dlaczego?". Nigdy tak, że gdy ogłasza odejście - mówią: "nareszcie". Nie będę Alicją Alonso polskiego