ZNOWU dobre, pobudzające do myślenia, barwne przedstawienie w Starym Teatrze. Tym razem jest to sztuka Georgija Gorina "Dom, który zbudował Jonathan Swift". Wiele rzeczy w tym spektaklu jest dziwnych, zaskakujących, paradoksalnych. Najpierw o tym, co widać. Piękna, doskonała scenografia znanych mistrzów, Lidii Minticz i Jerzego Skarżyńskiego. Z prawej strony, na tle wysokich spiętrzonych boazerii-mebli w ciepłym, domowym kolorze - biurko, przy którym w fotelu siedzi Swift. Z lewej magiczna szafa z faliście udrapowanymi drzwiami w kolorze starego, przetartego bordo, w jej wnętrzu, po otwarciu, widać srebrzyście lustrzane ściany służące do tajemniczego przeglądania się. W tle sceny okno, w którym pojawiają się postacie-zjawy, kobiety z marzeń i wspomnień Swifta. Obok rozsuwana ciężka ściana i drzwi, przez które ukazuje się obuta noga wielkoluda, skąd też wjeżdża na scenę olbrzymia filiżanka Swifta po to, aby wokół niej
Tytuł oryginalny
Dom, który zbudował Swift
Źródło:
Materiał nadesłany
Kierunki nr 32