EN

7.03.2010 Wersja do druku

Samotność w rewii

Mariusz Treliński zmierzył się z największym (obok "Madame Butterfly", którą debiutował) operowym hitem w swojej karierze.

Każdy meloman nosi w sercu jakąś wizję "Traviaty". Staromodną jak u Zeffirellego, nowoczesną jak inscenizacja w Operze Paryskiej lub wyabstrahowaną z rzeczywistości jak spektakl z Salzburga. Oczekiwania były więc ogromne. Tym większe, że reżyser zaangażował tańczących celebrytów, m.in. Ewę Szabatin i Rafała Maseraka, a w Warszawę poszła wieść, iż będzie to "Traviata" "na rurze". Rury nie ma, celebryci mają niewielkie pole do popisu. Jest za to night club łączący rewię a la Małgorzata Potocka z estetyką festiwalu w Sopocie. Violetta jest zakulisową seksatrakcją... Na szczęście akt II przenosi w bardziej umowną rzeczywistość, podkreślaną projekcją drzew nie drzew kołyszących się na wietrze. Na magię, której ciągle brak, należy i warto poczekać do finału, gdy zakochana kurtyzana umiera, odbijając się w wieloskrzydłowym lustrze zimnej garderoby. To prawdziwy Treliński - mistrz nastroju i poeta samotności, który tym razem nie znalaz�

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Samotność w rewii

Źródło:

Materiał nadesłany

Wprost nr 10

Autor:

Jacek Melchior

Data:

07.03.2010

Realizacje repertuarowe