EN

30.08.2003 Wersja do druku

Kilka dotknięć

"Antygona" w godzinę i na trzy osoby? Czemu nie, jeżeli rezultat jest ciekawy.

Spektakl Marka Kality nie jest bynajmniej brykiem dla szkół. Nieszczęsna "Antygona" jest często ofiarą szkolnych interpretacji. Pamiętamy: jedności (trzy albo dwie), spór równorzędnych racji, prawa boskie i ludzkie, komentujący chór. I już wiemy, na czym polegała wielkość tragedii greckiej. Kalita nie chce udowadniać swoim spektaklem wielkości Sofoklesa. Nie chce też dowodzić wiecznej aktualności problemów przez niego poruszanych. Nie uwspółcześnia "Antygony" na siłę, nie ubiera jej też w antyczny kostium. Jego "Antygona" to zaledwie parę scen - wybranych i ułożonych tak, by nie tyle opowiadały fabułę, ale by pozwalały przyjrzeć się ludziom uwikłanym w sytuację bez wyjścia. To kilka spojrzeń, kilka dotknięć. Uważnych, ostrożnych, intymnych. Delikatnie szkicujących bohaterów. Spektakl rozgrywa się w niewielkiej, ascetycznej przestrzeni. W półmroku. Piwniczna scenka o podłodze wyłożonej szarym płótnem, na ścianie stary zlew, n

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Źródło:

Materiał nadesłany

"Gazeta Wyborcza: Kraków" nr 202

Autor:

Joanna Targoń

Data:

30.08.2003

Realizacje repertuarowe