Na teatr Hanuszkiewicza - proszę wybaczyć to prywatne wyznanie - nie zawsze patrzę chętnym okiem i nie zawsze do tego teatru chodzę z zadowoleniem. Dlaczego? Bo w najlepszym przedstawieniu, najsprawniejszym teatralnie, najciekawszym myślowo i najbardziej angażującym emocjonalnie często znajdzie się coś - jakaś scena, jakaś postać, rekwizyt, fragment dekoracji, pointa lub kwestia, która nie tylko nie wiąże się organicznie z całością i nie tylko do niej nie pasuje, ale wyrywa się z niej gwałtownym dysonansem i okrutnie ją psuje, niszczy, burzy, rzucając cień na całość teatralnej realizacji. Jest to zazwyczaj drobnostka, rzecz z pozoru mało znacząca. Ale tylko dla widza. Bo dla teatru jest to właśnie moment - co się czuje - najważniejszy, ukochany, ulubiony, wyhołubiony. I jest jak tłusta plama na eleganckiej sukni, jak bogata biżuteria przy sportowym stroju. Zdradza - przy przywiązaniu do pewnych rozwiązań - brak selekcji i harmonii. I wówczas z
Tytuł oryginalny
Hanuszkiewiczowski "Norwid"
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 24