W "Lulu" Michał Borczuch projektuje dwa spektakle. Jeden posługuje się kolorową maską, kostiumem, cytatem. Drugi - to jego odbicie. Tutaj rzeczy nazwane są po imieniu, a słowa wypowiedziane zostają dosadnie i wprost. Żaden z nich nie jest dotkliwszy od drugiego. O żadnym nie można powiedzieć: tylko ten jest prawdziwy. "Lulu" dzieje się w ruchu, pomiędzy tymi dwiema projekcjami. W ruchu, w którym słowa upominają się o swoje znaczenia, a rzeczy szukają właściwego miejsca. Ten ruch odbywa się w całym spektaklu i w obrębie pojedynczej sekwencji. Między jednym a drugim punktem sceny, między aktorami. I wreszcie - pomiędzy sceną a widownią. To bodaj najważniejsze. Bardzo rzadko zdarza mi się uczestniczyć w przedstawieniu, które jest tak otwarte na moją obecność i współudział. I które tak mocno angażuje. Kill Bill Spektakl przebiega zgodnie z rozwojem życiowej kariery Lulu, której kolejne etapy znaczą trupy kochanków. Każdą śmierć kwit
Źródło:
Materiał nadesłany
"Didaskalia: Gazeta Teatralna" nr 12