Jest w Warszawie teatr, który nie usiłuje sam siebie przeskoczyć. Nie sięga lewą ręką do prawego ucha. Nie sili się na eksperymentatorstwo za wszelką cenę. Nie chce szokować ani treścią, ani formą. Nie jeździ się tu hondami ani nie staje na głowie. Nikt się na scenie nie rozbiera. Scenografia jest co najmniej oszczędna, by nie rzec - uboga. Reklama - prawie żadna. Nie ma bufetu ani eleganckiego foyer. I godziny przedstawień są bardzo niedogodne. A jednak publiczność zawsze wypełnia widownię po brzegi. Mowa o Scenie Prezentacje Romualda Szejda. Fenomen jej popularności polega na czymś niesłychanie prostym. Teatr ten bardzo roztropnie ustala repertuar. Gra rzeczy chwytliwe, dobrze napisane dla teatru, czyli dla ludzi. Nie boi się Sartre'a, nie wstydzi Saganki. Inscenizuje bez większego ryzyka, a więc i bez większych błysków, ale za to rzetelnie i fachowo. No i ostatni wreszcie rąbek tajemnicy teatru z ulicy Żelaznej - bardzo dobre aktorstwo. Z regu
Źródło:
Materiał nadesłany
"Stolica" nr 32