Inscenizacja "Przebudzenia wiosny" Wedekinda w Starym Teatrze budzi mieszane uczucia. Z jednej strony pogardliwe lekceważenie - cóż po rewolucji seksualnej i epoce hipisów może nam dzisiaj powiedzieć sztuka o problemach inicjacji seksualnej - tabu w XIX-wiecznym społeczeństwie? Tych, którzy potrafią wznieść się nad anachronizm tekstu, zainteresuje jednak wnikliwość w ukazywaniu dramatów - nie tylko łóżkowych - związanych z przekraczaniem bariery dorosłości. W przedstawieniu Pawła Miśkiewicza przeżycia młodych bohaterów, gorączka nie do końca uświadomionych pragnień, zderzone z przerażoną hipokryzją dorosłych, rodzą komizm. Delikatny i zaprawiony goryczą - jak w scenie rozmowy Wendli z matką, która nie potrafi wykrztusić słowa na temat: "skąd się biorą dzieci?" i coraz bardziej skonfundowana bełkocze coś o miłości. Przejmującą tragifarsą jest scena, w której grono pedagogiczne - banda ograniczonych hipokrytów -
Tytuł oryginalny
Wiosenne tragedie
Źródło:
Materiał nadesłany
Przekrój nr 8