Erwinowi Axerowi próbuje się od lat przylepić łatkę reżysera konserwatysty, dbającego głównie o przekazanie słowo w słowo tego, co napisał autor, i klękającego przed dziedzictwem przeszłości. Nic bardziej mylnego. Axer był w pierwszej połowie XX wieku nie mniej innowacyjnym twórcą, co Krzysztof Warlikowski pół wieku później - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.
W pierwszych komentarzach po śmierci Axera powtarzało się zdanie: jaka szkoda, że nie pozostawił następcy. Myślę, że gdyby reżyser mógł to usłyszeć, serdecznie by się roześmiał. Brak następcy, który uprawiałby podobny typ teatru, to nie było z pewnością największe zmartwienie Erwina Axera. Przeciwnie: reżyser ten doskonale rozumiał, że wielkość artysty rodzi się z buntu, a nie z wygodnej kontynuacji. Sam był przecież zbuntowanym uczniem Leona Schillera. Najzdolniejszy uczeń największego polskiego inscenizatora nie kontynuował drogi swego mistrza. Schillerowskiemu teatrowi monumentalnemu przeciwstawiał teatr kameralny, oparty na racjonalizmie i relacjach między ludźmi, pozbawiony romantycznego sztafażu i metafizyki. W całej karierze wystawił tylko jeden tytuł z wielkiego kanonu romantycznego - "Kordiana" - i to w sposób skrajnie ascetyczny, minimalistyczny, jako rapsod, a nie widowisko. Z Schillerem polemizował, wystawiając "Nasze mia