EN

14.12.1977 Wersja do druku

... ino po co

W nadawanym niedawno programie telewizyjnym "Twarze teatru" Jerzy Stuhr przytoczył ulubione powiedzenie, jednego ze swoich nauczycieli ze szkoły teatralnej Eugeniusza Fulde. Mądry doświadczony pedagog mawiał: "Hamleta można nago i na strychu... ino po co?" Naprawdę trudno znaleźć stosowniejsze motto do przedstawienia najgłośniejszego dramatu Szekspira, którym nas uraczył Teatr Polski. Po pierwsze nie ma w nim Hamleta. Z szekspirowskim duńskim księciem nie ma nic wspólnego błąkający się po scenie młody człowiek (Bogusław Linda), który jednakowo monotonnym głosem i z tym samymm zaangażowaniem wygłasza zarówno piękny renesansowy monolog o człowieku jak też prawi impertynencje Ofelii i zastanawia się czy "Być albo nie być?" W interpretacji kluczowej postaci dramatu poszedł realizator przedstawienia Piotr Paradowski - jak to się mawia - "na całość", czyniąc z Hamleta rozhisteryzowanego homoseksualistę z kompleksem Edypa w dodatku. Podobnych pomys

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Źródło:

Materiał nadesłany

"Wieczór Wrocławia" nr 281

Autor:

Katarzyna Klem

Data:

14.12.1977