EN

13.03.1998 Wersja do druku

Taki smutny romans

To przedstawienie w Teatrze Narodowym nie jest inscenizacją wybranych epizodów z "Rękopisu znalezionego w Saragossie" wielkiego polskiego podróżnika i erudyty Jana Potockiego. To "romans sceniczny na motywach życia i powieści..." I tu się rodzi problem. Reżyser i autor tekstu uczynił bohaterem samego pisarza, który w swoim majątku Uładówka na Ukrainie dożywa kresu życia. Ba, sam sobie śmierć zadaje, strzelając prosto w usta z kunsztownie rzeźbionego pistoletu.

Na scenie widz ogląda ostatni dzień z życia Jana Potockiego, który przeżywa kryzys duchowy. Jego świat racjonalizmu, wiary w wyjaśnialność zdarzeń upada pod naporem widm, widziadeł, fantasmagorii. To przegrana rozumu z duchem romantyzmu, jego kuszącą silą zła i namiętności. Wielkiej erudycji trzeba, żeby wychwycić wszelkie gry intelektualne i smaczki. Bo też aż roi się w "Saragossie" od natrętnych cytatów, parodii dzieł innych autorów, ukrytych przytoczeń i nawiązań: do utworów, kompozycji, postaci historycznych. A to widma historii (żołnierze Napoleona) wtargną drzwiami lub oknami, a to z szafy-ambony peroruje jakiś diablik w czarnym smokingu i meloniku (niestety, świetna Teresa Budzisz-Krzyżanowska ginie w tej roli), jakby żywcem wyjęty z kabaretu Brechta. I cóż u diabła ma z tym wspólnego kominek, w którym Potocki pali dzieło filozoficzne Hegla? Po co to intelektualne zadęcie. Zwłaszcza że "Saragossa" broni się na scenie pastisze

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Źródło:

Materiał nadesłany

"Kurier Polski" nr 50

Autor:

Grzegorz Janikowski

Data:

13.03.1998

Realizacje repertuarowe