W lubelskich "Biesach" Krzysztofa Babickiego nie ma właściwie, jak przed laty u Andrzeja Wajdy w Starym Teatrze, postaci plugawych albo groteskowo zdeformowanych czy łachmanowatych psychicznie.
Mikołaj Stawrogin i Piotr Wierchowieński byli u Wajdy potworami, także fizycznie, mimo męskiej urody Jana Nowickiego. U Babickiego są wytwornymi młodzieńcami o miłej, chłopięcej powierzchowności. Stawrogin w świetnej kreacji Jacka Króla jest elegancki nie tylko w ubiorze, ale także w obejściu. Zdystansowany, wymownie milczący, dominujący nad otoczeniem, niemal majestatyczny. Tylko jego spojrzenie znamionuje ukryte diabelstwo. Znakomity, oryginalny młody Wierchowieński Szymona Sędrowskiego robi wrażenie studenta-prymusa z dobrego domu, nieco może nadpobudliwego. Biesy przyjęły powabne kształty. W zestawieniu z tym wytwornym diabelstwem chamski, rozchełstany pijak kapitan Lebiadkin grany przez Pawła Sanakiewicza wydaje się biesem poślednim i znacznie mniej groźnym. Nie wiem, czy taki elegancki wizerunek zła był przez Babickiego zamierzony, ale jest to jeden ze znaków charakterystycznych lubelskiej inscenizacji. Dokonana przez Alberta Camusa adaptacj