GDY zaraz po premierze "Porwania Sabinek" w Teatrze "Wybrzeże" trafiłem na zapowiedź "Żołnierza królowej Madagaskaru" w Teatrze Muzycznym, pomyślałem: nieszczęścia chodzą parami. Dwie farsy w barszcz - tego nie da się przełknąć. '"Bój się Boga, panie Gruza" - tytuł recenzji sam się narzucał jeszcze przed spektaklem. Ostatecznie jednak gdyńską premierę "Żołnierza" nie waham się nazwać największym wodewilem od czasu wynalezienia kolei parowej. Już od wejścia przy szatni Jerzy Gruza aranżuje z pomocą dekoracji Aliny Afanasjew klimat wspólnej zabawy w ubiegłe stulecie, oferując nam rolę ówczesnych bywalców teatrzyków ogródkowych. Pomysł reżysera test w gruncie rzeczy szalenie prosty: skoro muzyczna farsa jest niejako kwintesencją czystego teatru, w którym o nic więcej nie chodzi, jak tylko o teatralny żywioł, trzeba ten żywioł skutecznie, acz precyzyjnie rozpętać. Inwencja inscenizacyjna Gruzy zdaje się zatem nie znać
Tytuł oryginalny
"Och, Madagaskar!"
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Gdańska nr 87