EN

20.04.2012 Wersja do druku

Ach, co to było za życie!

W "bandzie" było ich kilku: Jerzy Bińczycki, Jerzy Duda-Gracz, Andrzej Antkowiak i Jerzy Połoński. Śląsk, lata 50. i 60., szalone, kawalerskie czasy. Wspólnie grali w pokera i popijali słynną mlekówkę Bińczyckiego. Ten odzywał się najrzadziej, ale jak już coś powiedział, to tak, że wszyscy padali. Jerzy Połoński opowiada o przyjaźni z Bińczyckim w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Połoński i Bińczycki spotkali się w drugiej połowie lat 50. Razem grali w Teatrze Wyspiańskiego na Śląsku. Tak po prawdzie, to bardziej statystowali niż grali. Bo na początku na talencie Binczyckiego nikt się nie poznał. Na pewno nie ówczesny dyrektor "Wyspiańskiego", Jerzy Kaliszewski. Okrzykniętego później wybitnym aktora obsadzał w roli... świetlika. Jeśli obsadzał w ogóle. Niewyparzony język - Zgrzytaliśmy wtedy zębami - wspomina Połoński. - Pamiętam październikowy wieczór w 62 roku. Ja i Jerzy znowu robiliśmy za statystów, tańcząc walca gdzieś z tyłu sceny. To był ten dzień, w którym wydarzyła się słynna katastrofa kolejowa pod Piotrkowem. I nagle Bińczycki cedzi: cholera! - choć użył akurat gorszego słowa - czemu nie jechałem tym pociągiem? Leżałbym teraz na śniegu jak królewna Śnieżka, zamiast błazna udawać - wspomina Połoński. Bo Bińczycki właśnie taki był: odzywał się rzadko, ale jak już coś powiedział, to

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Ach, co to było za życie!

Źródło:

Materiał nadesłany

Polska Gazeta Krakowska nr 93

Autor:

Maria Mazurek

Data:

20.04.2012