- Może istotniejszym walorem teatru od intelektualnego spotkania jest jego energia i emocje, które budzi. Bliskie jest mi myślenie Petera Brooka, który dzielił teatr na żywy i martwy - mówi KRZYSZTOF GARBACZEWSKI, reżyser, laureat Paszportu "Polityki" w dziedzinie teatru.
Aneta Kyzioł: - Od początku myślał pan o teatrze jako rodzaju instalacji multimedialnej, łączącej elementy teatru, sztuk wizualnych, performance i koncertu? Krzysztof Garbaczewski: - Studiowałem filozofię i zastanawiałem się, czy zdawać do szkoły teatralnej czy filmowej. Zorganizowałem ekipę i nakręciliśmy film. Był bardzo zły (śmiech), ale nie o to chodzi. Oglądając go miałem wrażenie, że jego język jest bliższy teatrowi niż filmowi, i ostatecznie wybrałem krakowską PWST. Jednak moje podejście do teatru na początku było dość klasyczne. Po "Opętanych" według Gombrowicza miałem poczucie, że potrafię inscenizować klasycznie, że mam już wytrych do robienia teatru, sprawną maszynkę do otwierania kolejnych tekstów. Zacząłem brać na warsztat rzeczy teoretycznie niemożliwe do wystawienia, jak "Tybetańska księga umarłych", albo trudne, jak "Biesy", "Odyseja" czy trylogia George'a Lucasa, niejako przeciwko samemu sobie, żeby z sobą powalc