ADAM HANUSZKIEWICZ nie tylko sam ładnie recytował. On przeżywał poezję. Przystrzygał romantyzm, ale i czuł jego żywotną siłę. Spory z nim były wtedy potrzebne.
Śmierć Adama Hanuszkiewicza telewizja publiczna uczciła "Apollem z Bellac" Giraudoux. Ta błaha, choć stylowa inscenizacja z 1958 roku (pięć lat przed moim urodzeniem) przypomniała, że zmarły to właściwie twórca teatru telewizji. I że grał w szczególny sposób - bardziej przedstawiając, niż się wczuwając (trochę jak Holoubek, choć inaczej). Zetknąłem się z nim raz. Występowałem przed laty w "Warto rozmawiać" w TVP 1 - był to sąd nad filmem "Pasja" Mela Gibsona. Sędziwy, a wciąż młodzieńczy Hanuszkiewicz atakował film jako "kicz". Zwróciłem mu uwagę, że jego przedstawienia w Teatrze Powszechnym czy Narodowym też uznawano za "kicze". Obruszył się. - Znam tę śpiewkę - burknął. - Ależ ja pana wtedy broniłem - powiedziałem zgodnie z prawdą. To sprawiło mu wyraźną przyjemność. Co do oporu Hanuszkiewicza wobec "Pasji"... Cóż, zawsze więcej w nim było ironisty niż misjonarza. Choć w rolę misjonarza wczuwał się także.