Dlaczego okradał mieszkania we Wrocławiu, czemu tak naprawdę został aktorem, ile razy wyrzucano go ze szkoły za "brak zdolności", czy żałuje, że zagrał tytułową rolę w "Czterdziestolatku" i po co fanki odwiedzały go w pokoju hotelowym. Z ANDRZEJEM KOPICZYŃSKIM, filmowym inżynierem Karwowskim, rozmawia Robert Migdał.
Dzień dobry we Wrocławiu. Jak to jest wrócić na "stare śmieci"? - (śmiech) No tak. Tuż po II wojnie światowej razem z rodzicami uciekliśmy z Kresów na "dziki zachód". Mieszkałem we Wrocławiu całe dzieciństwo. W kamienicy przy ul. Sienkiewicza, koło ogrodu botanicznego. Pamiętam to zniszczone miasto: wszędzie ruiny, gruzy. Najbardziej wrył mi się w pamięć widok dymiącego się jeszcze domu handlowego Renoma przy ul. Świdnickiej. Ciężkie czasy. - Bardzo. Pamiętam głód. Pamiętam, jak starałem się za wszelką cenę pomóc rodzicom: zdobyć jedzenie, pieniądze. Jak? - Kradłem. Wiele mieszkań niemieckich było zaplombowanych. Dla mnie, i dla moich kolegów, to nie był problem. Wszyscy kradliśmy ołowiane rury z mieszkań - bo ołów bardzo dobrze "szedł". Chodziliśmy sprzedawać nasze łupy na "szaber plac" na placu Grunwaldzkim. Ten "szaber plac" to było fascynujące miejsce: przychodzili na niego ludzie z całego Wrocławia - każdy coś ku