Don Juan to postać, która na dobre rozgościła się w europejskiej kulturze. Ten uwodziciel, dybiący na cnotę kobiet i nie przepuszczający żadnej okazji do miłosnej uciechy, jest kimś więcej niż niespożyty kochanek Casanova czy perwersyjny markiz de Sade, dla którego rozkosz zamykała się w sumie dość nudnym okrucieństwie. Don Juan wznosi się wyżej niż znani nam kochankowie różnych epok, bo za rywala chce mieć Boga. Sięga wysoko, a to naprawdę niebezpieczna zabawa.
Marek Fiedor wprowadził na scenę Starego Teatru trzech Don Juanów, a może jednego, tylko że odbywającego podróż w czasie. Do tego celu wykorzystał aż 11 tekstów nawiązujących do postaci uwodziciela. Dzięki nim śledzimy losy bohatera w bliższych i dalszych nam kulturowych ujęciach. O tym, że reżyser zabiera nas w podróż, świadczyć może znakomita scenografia Moniki Jaworowskiej. Najbliższy naszej epoce Don Juan Tenorio (Szymon Kuśmider) wychodzi z przedziału kolejowego ze znaczkiem zakazu palenia. To na dworcowej ławeczce wiedzie dysputę ze Sganarelem (wspaniale ironiczny Krzysztof Globisz) i ignoruje zawiedzioną jego odejściem Elwirę (bardzo dobra szczególnie w ostatniej próbie nawrócenia kochanka Ewa Kaim). Don Juan Kuśmidra jest racjonalistą, wierzącym jedynie w to, że dwa razy dwa jest cztery i wątpiącym we wszystko libertynem, dla którego nie ma świętości. Nie potrafi oszczędzić nawet współczesnej pary, której nieporadnej rozmowie o