Są gorący zwolennicy i zdecydowani przeciwnicy adaptacji. A jednak teatr, a także film, karmią się dość zachłannie prozą. Powodzenie tego przedsięwzięcia zależy wyłącznie od tego, utwór przeinaczony do czytania potrafi zdobyć autonomię sceniczną, filmową. Nie jest tylko streszczeniem. Na dobrą sprawę, widz nie ma obowiązku znać oryginału. Bywa nawet, że nie ma takiej możliwości. Koronnym przykładem jest głośny "Lot nad kukułczym gniazdem", który miał z nas spełnienie najpierw jako sztuka Dale Wassermana, potem oglądaliśmy film Milosza Formana, a na końcu poznaliśmy pierwowzór - powieść Kena Koseya. Okazało się, tak jak być powinno, że te dwa wtórne wcielenia: sceniczne i ekranowe, mają wartość samoistną. Podobnie stało się z "Obłędem". Jerzy Krzysztoń napisał powieść - bestseller w roku 1980. A Janusz Krasiński - prozaik i rasowy dramaturg, czujący prawa sceny, na przyjacielską prośbę autora podjął się dramatyzacji teg
Tytuł oryginalny
Wyprawa w głąb siebie
Źródło:
Materiał nadesłany
Radar nr 16