Wieczór zaczyna się trochę niepoważnie, trochę przekornie. Tłumek wchodzących gości gromadzi się w foyer (drzwi na widownię jeszcze zamknięte otaczając ludzki posąg z zaciekawieniem i rozbawieniem zadaje sobie pytanie: żywy czy makieta? Ten i ów ma ochotę dotknąć palcem lub w jakiś inny sposób zdemaskować trik teatru. Brawa dla Antoniego Pszoniaka! Zademonstrował znakomite opanowanie ciała, żelazną dyscyplinę, precyzję techniki aktora. Upozowany na antyczną rzeźbę, zastygł - przecież długą chwilę - w całkowitym bezruchu, "przemarmurzył się" z doskonałą obojętnością kamienia na spojrzenie uśmiechy, uwagi obecnych. Obok niego (Charona) siedzący także nieruchomo Cerber. Ten zaskakujący wstęp - żywa ekspozycja a la antique, pozornie nie przystająca do powagi spraw, które za chwilę będą się działy na theatrum - przypomniał mi dalekim skojarzeniem postawę Dantego. On przecie nazwał swe dzieło "Komedią" ("boska" - dodali potomni) -
Tytuł oryginalny
Droga cierpienia i nadziei
Źródło:
Materiał nadesłany
Więź nr 9