Mówi Jan Englert
- Czy miałem rację umawiając się z Panem na rozmowę dopiero po telewizyjnej premierze "Hamleta", w której odtwarzał Pan główną rolę? - pytam Jana Englerta. - Oczywiście. Przecież Hamleta zagrałem po raz pierwszy. Przed spektaklem nie powiedziałbym nic, oprócz tego, że mam tremę. Przygotowywaliśmy sztukę w wielkim napięciu. Praca trwała gorączkowo. Przez dwa tygodnie nagrań byłem nie Englertem, lecz Hamletem; wszędzie, w domu też. Cóż, tylko w taki sposób można się było mierzyć z tą rolą. (...) Po zagraniu "Hamleta" przede wszystkim zostaje uczucie niedosytu. Dopiero gdy człowiek zmierzy się z tą materią, zaczyna o niej naprawdę marzyć. Banalne jest już stwierdzenie faktu, że nic bogatszego od "Hamleta" nie stworzono dla sceny teatralnej. Mimo że teatr i aktorstwo przeszły olbrzymią ewolucję, "Hamlet" pozostał i pozostanie synonimem marzeń aktorskich. Jest to arcydzieło tak teatralne, że oprócz telewizji, która niczego się nie bo