To przedstawienie - choć szczególnie "reprezentacyjne", bo przygotowane na stulecie Teatru Zagłębia w Sosnowcu - budziło niepokój, zanim jeszcze weszło do repertuaru. "Sowizdrzał z Sosnowic", parafraza... "Skalmierzanek" Jana Nepomucena Kamińskiego, jawił się części potencjalnych widzów potężną i nudną ramotą, na którą widz nie przymuszony, za nic w świecie nie przyjdzie. Odwiedziłam teatr w dwa miesiące po premierze, w sobotni wieczór. Sala była pełna, a przed kasą stała kolejka.
Wielki wysiłek inscenizacyjny (więc i finansowy) nie poszedł na marne, "Sowizdrzał z Sosnowic" okazał się bowiem przedstawieniem zgrabnym, żywiołowym, pysznie zagranym i przykrojonym do współczesności, choć nie zastosowano w tym celu żadnych "postmodernistycznych" chwytów i udziwnień. Stateczne "Skalmierzanki" trafiły w ręce Zbigniewa Bogdańskiego, reżysera znanego z wyczucia widowisk muzycznych, świeżej myśli inscenizacyjnej oraz poczucia humoru. Wszystkie te zalety widać w sosnowieckiej realizacji, którą Zbigniew Bogdański przykrócił do ludzkich wymiarów, osadził topograficznie w zagłębiowskich okolicach i naznaczył pastiszowym piętnem. W efekcie mamy więc na scenie operetkową baśń ludową, rozgrywaną w niesamowitym tempie i z zabawnym dystansem do naiwniutkiej intrygi. Wszystko tu jest umownością, choć zaznaczaną raczej z delikatnym rozbawieniem niż karykaturalną kreską. Umowna jest gwara, stosowana od czasu do czasu i nijak nie związa