Przedstawienie jest cukierkowe, ale sympatyczne, zrobione fachowo, zawadiacko, bez nieporadnych przystanków. Wszyscy są w ruchu, śpiewają, pląsają, znają swoje miejsce nawet w tle i publiczność wypogadza się na cały czas.
Kiedy Sosnowiec nie składał się jeszcze z samych podziemnych przejść, obwodnic i tras szybkiego przelotu, rozpruwających miasto wszerz i wzdłuż, był podobno wsią nazywającą się Sosnowice. Czy istniała już wtedy ulica Modrzejewska, trudno powiedzieć, ale tę najważniejszą arterię towarzyską i handlową, ocalałą na szczęście z pogromu gierkowskiego, wymienia się od zawsze. Reżyser Zbigniew Bogdański, który w Sosnowcu się urodził i od czasu do czasu przypomina sobie o swym pochodzeniu, spróbował pokazać nam na scenie, jak to "drzewiej" w Sosnowcu bywało. Okazją stało się stulecie Teatru Zagłębia. Nie spytawszy o zdanie autora Jana Nepomucena Kamińskiego - czego czynić nie musiał, bo autor dawno nie żyje - Bogdański przykroił do potrzeb sosnowieckich jego "Skalmierzanki", które z pewnych zapożyczeń również przecież powstały. Utwór ten grywały kiedyś masowo sceny amatorskie i zawodowe, zawsze z dobrym skutkiem, ma on też błogosławie�