"Klub Polski" w reż. Pawła Miśkiewicza w Tetrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Jacek Sieradzki w Odrze.
Jerzy Trela wchodzi dyskretnie zza pleców widowni. Z pierwszego rzędu bierze krzesło, ciężko ciągnie je za sobą. Siada. Sam na ogromnej scenie Dramatycznego, ogołoconej aż po tylną ścianę i dodatkowo wydłużonej przez usunięcie pierwszych ośmiu rzędów, bez inscenizacyjnego wspomagania, w absolutnej ciszy, swoim głębokim głosem prowadzi pół-wzruszającą, pół-groteskową opowieść zaczerpniętą z jakiegoś dziewiętnastowiecznego pamiętnika. Na scenie nie ma nic poza tembrem głosu aktora, jego idealnie utrafioną, logiczną i wydobywającą wszystkie napięcia intonacją, a także precyzyjnym uruchomieniem tych emocji widza, które uruchomić należało. Tak już było. Piętnaście lat temu w "Dziadach", które Jerzy Grzegorzewski jeszcze przed objęciem Narodowego przygotowywał w Starym Teatrze, Trela miał grać Guślarza. Nie był w stanie: emocje wspomnienia "Dziadów" Swinarskiego pętały dawnego Konrada. Inscenizator wymógł więc na nim tylko wstr