Odstępuję od zwyczaju tytułowania niniejszego felietonu tytułem omawianego dramatu, gdyż omawiana produkcja teatralna nie jest dramatem lecz operą "Cyrulik sewilski" wystawioną przez zespół Teatru Ludowego w Nowej Hucie. Ponieważ więc nie jest to ani dramat - bo jest śpiewany; ani też nie jest to opera - gdyż jest śpiewana przez aktorów, często nie umiejących śpiewać i grana przez orkiestrę często nie umiejącą grać, więc zamiast o cyruliku z Sewilli będziemy mówić o cyruliku z Nowej Huty. Prawdę powiedziawszy najładniejsza w tym spektaklu była muzyka Rossiniego, ale o tym napisze mój szanowny kolega od muzyki na tych łamach, red. Parzyński. Inna sprawa, że stokroć zabawniejszą rzeczą, niż oglądanie i słuchanie aktorów, wykonujących arie operowe, byłoby oglądanie w ich wykonaniu baletu, na przykład "Jeziora łabędziego", co zresztą już pokazywano w Piwnicy Pod Baranami. Aktor, muszący wykonać pirueta skakanego, którego nigdy nie robi�
Tytuł oryginalny
Cyrulik nowohucki
Źródło:
Materiał nadesłany
Echo Krakowa nr 238
Data:
09.10.1973