Istnieją teksty chore, po które należy sięgać tylko wtedy, kiedy samemu ma się piekło w sobie, albo trzymać się od nich z daleka
Nie jest tajemnicą, że Grzegorz Jarzyna nie ma swojego repertuaru, swoich autorów Wybiera realizacje trochę na oślep, bo albo panuje moda ("Festen" z Dogmy), albo sztuka jest o jego pokoleniu ("Niezidentyfikowane szczątki ludzkie..." Frazera). Zaciekawić go może zarówno świetnie napisany utwór klasyczny ("Śluby panieńskie" Fredry), jak i niemożliwa do wystawienia w teatrze powieść ("Doktor Faustus" Manna, "Idiota" Dostojewskiego). Skoro istnieje góra - myśli pewnie reżyser - to ja na nią wejdę. Może dlatego szef Rozmaitości, zachęcony przykładem Krzysztofa Warlikowskiego, popłynął na fali z Sarah Kane. Tymczasem po kilku latach obserwowania pracy Grzegorza Jarzyny w teatrze wiadomo już z grubsza, po jakie teksty nie powinien sięgać, bo zwyczajnie nie pasują do jego artystycznego temperamentu. Jarzyna/Horst/Leszczuk czy inny Warianow, który w nim siedzi, najwyraźniej lepiej sobie radzi z obserwowaniem grupy równorzędnych bohaterów i przerzucaniem uw