- To jest spektakl o czasie. Zanurzamy się coraz głębiej, aż odsłaniają się kolejne warstwy gleby. Po raz pierwszy patrzę w dół - LESZEK MĄDZIK po premierze "Przejścia".
Sylwia Hejno: W ostatnim czasie zdecydował się Pan na dwa dość radykalne gesty - światło w "Bruździe" i ożywienie aktorów w "Makbecie". Czego Pan szukał? Leszek Mądzik: "Bruzda" była dla mnie spektaklem krańcowym. Doszedłem do chwili, gdy nie widziałem szans przekroczenia teatralnej materii. Cała ta emocjonalność w niej zawarta, biologizm i dosłowność sprawiły, że wyzwoliłem w sobie ekstremalną sytuację. Wydawało mi się niemożliwością robienie prób - tego się nie da próbować, to trzeba po prostu przeżywać, czy też istnieć w stanie jakiegoś transu. Co z tym transem zrobić? Można go wyciszyć albo próbować nim grać, ale wydaje mi się, że nie mam teraz w teatrze potrzeby takiej kokieterii, żeby go ornamentować, ozdabiać. Po tych dwudziestu paru premierach przyszedł czas, żeby znaleźć sytuację skrajną, po prostu - najbiedniejszą. Gdy się dokonała, nie dało się jej potem kontynuować. Jednocześnie było we mnie przekonanie, �